Honey kompletnie straciła sens życia. Nic nie pamiętała.
- Przepraszam, Vivienne… - szepnęła sama do siebie.
Potem rzuciła się w przepaść. Sekundy mijały jej jak godziny. Leciała w dół, otaczając się powoli chmurą płomieni - niech jej śmierć będzie niczym śmierć feniksa. A może na taką nie zasługuje?
Nagle coś ją złapało i szarpnęło ją mocno, zatrzymując w powietrzu. Czuła ucisk na ogonie, wisząc głową w dół. Zebrała się na wysiłek i popatrzyła w ‘górę’ (wisiała głową w dół, więc…).
Na pobliskiej gałęzi siedziała...Vivienne! Nie mogła w to uwierzyć. Trzymała ją kurczowo, pot spływał jej po twarzy.
- Nie możesz…tego...zrobić - wycedziła.
Jej mięśnie drgały z wysiłku. Honey myślała, że ma zwidy, gdy ta wciągnęła ją na gałąź. Potem odsunęła się i podjęła się próby złapania oddechu. Marnie jej to wychodziło.
- Vivienne? - spytała nieco ożywiona Honey - Czy ja już umarłam…?
Czarna wadera nie odezwała się. Wyglądała na nieco zmieszaną.
- Nie, Honey - powiedziała zdenerwowana.
- Zatem co się dzieje? Mam zwidy?!
Przerażona złota wilczyca cofnęła się o krok i gałąź się złamała. Vivienne natychmiast popędziła jej na ratunek. Złapała ją za grube futro na szyi, sprawiając, że ich oczy znalazły się blisko siebie. W tym momencie Honey coś wyczuła. Coś co czuła przed chwilą...zapach który dobrze pamiętała…
- Vivienne...dlaczego pachniesz jak...Ngeā?!
Popatrzyła na nią znowu ale tym razem zobaczyła jego. Żółte oczy.
Wciągnął ją na grubszą gałąź.
- Co, co się stało?! Ja na prawdę miałam zwidy…? Nie, nie! Nie!!
Ngeā popatrzył na nią łagodnie.
- Nie, Honey, nie miałaś zwid.
Wadera spuściła głowę.
- Zmiennokształtny...umiesz przybierać inne formy, prawda?
- Tak.
- Wiedziałam. Co chciałeś przez to osiągnąć?
- Znowu chciałaś żyć.
- Ale teraz już nie chcę. Znowu.
- Dlaczego? Mamy watahę.
Honey coś uderzyło. Pamiętała jak to do niej kiedyś powiedział. Chodziło wtedy o jego siostrę..
Wtedy jednak jego głos był zimny i oschły. Teraz patrzył na nią łagodnie i uśmiechał się. Dostrzegła nawet w jego oczach...łzy?
- Ngeā…? Ty płaczesz?
Basior wybuchnął czymś pomiędzy śmiechem a szlochem. Spuścił głowę, jego strecząca do tyłu grzywa spadła mu do przodu.
- Mój główny rywal został ranny, jedna z naszych wader nie żyje, a teraz najsilniejszy członek watahy się poddał. Można się załamać.
- Nie jestem najsilniejsza - odparła Hon.
- Jesteś alfą - powiedział - nie chodzi mi o siłę fizyczną. Jesteś liderem. Głową watahy. Prowadzisz nas. Zarządzasz wszystkim i idziesz pierwsza. Sama nie dasz sobie rady, my bez ciebie też.
Wilczyca wbiła wzrok w jeden punkt. Zdawała się nie słuchać. Nie miała ochoty słuchać o życiu, wolałaby o nim...zapomnieć.
- Potrzebujesz nas.
- Przestań - powiedziała cicho, ale nerwowo.
- A my potrzebujemy ciebie - ciągnął dalej.
- Nie, dosyć, skończ już to, idioto!! Nie potrzebujecie mnie, lepiej sobie radzicie beze mnie!! To przeze mnie ucierpieliście! Gdyby mnie tam nie było, nie zginęłaby Viv a Seth nie zostałby ranny!
- Nie przestanę!! - odwrzasnął - KOCHAMY CIĘ, HONEY! Nie możemy cię zostawić, dać ci umrzeć, rozumiesz?!
Wydarł się i wysunął kły, tak, że wyglądał przy tym przerażająco. Przy tym po policzkach popłynęły mu łzy. Ale Honey bardziej uderzyło to co powiedział.
W tym samym momencie na głowę spadło jej parę kamyczków.
- Uważaj na niego, Shiru! - dało się słyszeć głos Uzdrowicielki.
Honey spojrzała w górę. Nad urwiskiem stała cała wataha. Od prawej: Tris, Jǐnshèn podtrzymujący już wybudzoną Ài, Shiru z Sethem na plecach, a obok asekurująca wszystko S̄up̣hāph. Wszyscy patrzyli na nią z troską i ciepłem.
- Wróć, Honey! - krzyknęła Tris.
- Jesteś ranna? - spytała S̄up̣hāph.
- Musisz być silna! - krzyknął Shiru.
- Musisz zobaczyć nasze szczenięta, kiedy się urodzą! - zapowiedział Jǐnshèn .
Honey poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Pociągnęła nosem.
- Musisz żyć - dodał w końcu Ngeā.
- No to jak? Będziesz naszą alfą? - spytał łagodnie szary basior, rozkładając skrzydła.
Honey miała zbyt ściśnięte gardło, żeby odpowiedzieć. Uśmiechnęła się tylko do niego. Chciała przemienić się w feniksa, ale on ją zatrzymał.
- Jesteś roztrzęsiona.
- To co mam zrobić?
Basior nie odpowiedział jej tylko uśmiechnął się i ukłonił, gestem zapraszając na swój grzbiet. Honey przystała na tę propozycję chętnie.
Ngeā zgrabnie wzbił się w powietrze na swoich ogromnych skrzydłach. Powoli zbliżali się do reszty stada. Honey miała cudowne uczucie jakby wracała do rodziny. W sumie...miała rację, nie? Lecąc tak, czuła teraz wyraźnie jego zapach. To przyprawiło ją o rumieńce.