Czerwonoczarne niebo wyglądało dosyć przerażająco. W ogóle czerwony księżyc był straszny. I czarne chmury... Deszcz który wygląda jak krew. Wszędzie błoto... Każde drzewo odrapane a dookoła słychać jęki i wrzaski. To nie był ten sam świat. To był jakiś inny wymiar. Wymiar w którym panuje śmierć... Dookoła rozrzucone ciała nieznanych istot...
Mrużysz oczy. Biegniesz przed siebie. Wcale tego nie chcesz ale biegniesz. Twoje ciało robi to co robi mimowolnie. Ty sterujesz tylko wzrokiem i oddychaniem. Nie czujesz zmęczenia tylko potworny ból, wyżerający wnętrzności.
Krew pali w żyłach,nie możesz złapać oddechu. Łzy zamazują pole widzenia. I nagle się zatrzymujesz. Widzisz wszystkich, na których ci zależy,zalanych krwią i leżącyh w bezruchu. Nie wiesz,czy nie żyją czy są nieprzytomni. Wtem jakiś głuchy trzask za tobą. I słyszysz czyjeś kroki... Jest coraz bliżej,coraz głośniej idzie. Zatrzymuje się. Czujesz,że możesz ruszyć głową... odwracasz ją i...
- Nie śpij,bo cię okradną! - na widok roześmianej twarzy Acilli każdy się mógł przestraszyć. Remiz otworzył oczy i zamrugał.
- Obudziłeś się już, czy ja mam wkroczyć do akcji? - z rogu jaskini widać było siedzącą Rohan.
- Nie,dzięki,wstanę sam...
Przeciągnął się i ziewnął bardzo okazale. Ze zdziwieniem popatrzył na łapkę Acilli. Była czymś umorusana.
- Co to? - spytał.
W tym momencie oberwał lepkim czymś po nosie. Zapiekło i kichnął.
- Co do...co ty mi robisz?!
- Pamiętasz co Santie mówiła? - burknęła Rohan z rogu - Musimy to zażyć.
Remiz dopiero teraz zauważył,że nos Rohan jest biały a jej głos jakby inny.
Acilla zaczęła skakać w kółko.
- Wszyscy już dostali dawkę, teraz nic nam nie podskoczy!
- Nie wszyscy. - cichy głos rozległ się w głębi.
To była Santie. Podeszła do małego wilczka,energicznym ruchem łapy położyła go na ziemię i wtarła mu mokrą łapę w nos.
- Ałaaaaaaaaaaaaa!! - krzyczała biało-ruda wilczyca.
Zaczęła biegać tam i z powrotem i w końcu wybiegła z jaskini. Została w niej tylko trójka wilków.
Remiz potarł nos i usiadł.
- Młody,wszystko dobrze z tobą? Widziałam,jak się rzucałeś w nocy. - spytała troskliwie stara wilczyca.
- Widziałaś? - uniósł brew.
- Nie,nie widziałam - machnęła łapą - ale słyszałam i wyobraź sobie,że twoje skomlenie jest bardzo charakterystyczne.
- Piszczał jak jakiś kot - zakpiła Rohan - jest tu tylko jeden taki wielki szczeniak.
Remiz odwrócił się i już miał coś powiedzieć,ale na widok Rohan,powstrzymującej się od wybuchu śmiechu zamilkł. Widocznie role się odwróciły - ona miała dzisiaj dobry dzień,dla niego - ten dzień zaczął się niespokojnie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Słońce było już prawie w zenicie,a Remiz dopiero wstał. Sam siebie zadziwił,śpiąc tak długo...
Koło niego przebiegł truchtem jasnobrązowy basior.
- Hej,Malam! - zawołał za nim.
Wilk skulił się i położył uszy ale zaraz popatrzył się nieśmało i oparł:
- Cześć,Remiz. Długo spałeś.
- Wiem. Nie wiem sam czemu. Ale miałem taki dziwny sen i po prostu aż się spociłem.
Pomarańczowe oczy zostały przesłonięte cieniem troski.
- Remiz... coś się stało? Miałeś jakiś koszmar?
- Nie no co ty...jaki koszmar... Sam już nie pamiętam co to było.
- Jesteś pewien,że wszystko dobrze?
- Tak,nie musisz się martwić. I nie mów nikomu.
Mały osobnik o sarnim futrze popatrzył z uniesionymi brwiami.
- O czym? O tym,że tak długo spałeś,czy o tym,że trzeba się tobą zainteresować,bo miewasz koszmary?
- Po pierwsze... Mówiłem,że to nie koszmar - przełknął ślinę - tylko dziwny sen. Nie trzeba się mną interesować. A najlepiej to nie mówi ani jednego ani drugiego bo dostanę opier-papier od tych z elity.
- Hah! Jeżeli chodzi o mnie,to jedyne co do mnie mówią to coś typu ‘przynieś,podaj,pozamiataj’.
- Oj,wolałbyś nie być w centrum ich zainteresowania! - zaśmiali się oboje - Muszę iść,stary. Cześć!
- Pa.
Remiz obejrzał się za nim jeszcze raz. Omegi zawsze są na końcu. Czy to przez ich słabość fizyczną czy poddańczość? Malam,faktycznie był mały ale gdyby tak przybrał na wadze...jego największym problemem było to,że zawsze stał z boku i bał się odezwać.
Acilla widocznie się uspokoiła,bo mimo tego,że jej nos był cały biały (i zasmarkany oczywiście) leżała spokojnie i patrzyła na motyle. Biały wilk podszedł do niej i uśmiechnął się.
Ale mała tylko popatrzyła niewinnie,potem prychnęła i położyła głowę na łapach.
- Hej,mała coś się stało? - spytał w końcu.
- Siostra na mnie nakrzyczała...nic wielkiego,to co zwykle. - burknęła.
Remy westchnął i obszedł ją. Była naburmuszona,więc więcej jej nie tykał. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić,więc poszedł poszukać Atuza.
Jasnoszary wilk był na polanie,na której poprzedniego dnia zobaczyli sarny. Tym razem czaił się na zająca. Głowa go widocznie bolała,od zatkanego nosa,bo miał podkrążone oczy. Remiz usiadł i chwilę przyjrzał się rodakowi. Mimo utraty węchu,widocznie dobrze polował. Zając,nawet gdyby nos miał sprawny,nie zorientowałby się,że coś jest za nim. Atuz skradał się powoli,lekko stąpając po ziemi. Przykucnął i szykował się do skoku. Ale coś nawaliło. Coś wyskoczyło z krzaków z rykiem,jak opętane. Zając uciekł a zmieszany, a przerażony Atuz poderwał się i gwałtownie odskoczył. Tymczasem zwierzęciem,a raczej potworem który wybiegł zza krzaków był po prostu Ed. Remy w kilku susach znalazł się przy bracie.
- Co to miało być? - spytał ten drugi
- A ja wiem? W sumie to nie wiem czy przed czymś uciekał,czy sam straszył...
W tej chwili w pobliżu rozległ się potężny ryk, jakby stado smilodonów.
- To z obozu! - krzyknął Atuz i pobiegł w kierunku źródła dźwięku.
Remiz chwilę się zawahał ale w końcu też ruszył w tę stronę. Bał się myśleć o tym,co tam się dzieje,po tym jak zobaczył szaleńczego kuguara.
Ryki nie ustawały,przeciwnie,zdawały się być coraz ostrzejsze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wszystkie wilki stały wokoło. W środku znajdował się Ed,Helios i jakiś obcy,nieznany wilk. Był ogromny,miał błyszczącą,szarą sierść,z czarnym przebarwieniem wokół oczu. Samiec pokryty był bliznami,miał krótki,wyłysiały ogon i zielone oczy. Był najwyraźniej czymś rozwścieczony,bo to on był źródłem ryków. Zdawało się,że to się nigdy nie skończy, gdyż dołączył się do niego jeszcze Helios. Nie przestawali powarkiwać.
- O co chodzi? Co się dzieje? - Remiz szturchnął swoją babcię,Arahnę.
- Wnusiu,nie widzisz? Te psy znowu tu grasują. Przywódca się zniecierpliwił,postanowił ich stąd wyrzucić. Ale oni wpadli z niezapowiedzianą wizytą...
- ...co jednak zapowiedziało nagłe wpadnięcie Edwarda. - dokończył za nią Delhar,ojciec Irbisa.
Remiz popatrzył na wystraszoną,siedzącą po środku dwóch rozwścieczonych byków pumę. Koty nie mają zwyczaju kulić ogona pod siebie,jednak on był chyba za bardzo przerażony. Bardzo chciał się wycofać do tłumu,ale niezbyt mógł,znajdując się w centrum awantury.
Agresorzy uspokoili się,gdy z krzaków wyszła młoda,brązowooka suczka o czarno-rudo nakrapianej,białej sierści. Była niezbyt pokaźnych rozmiarów,ale miała całe pogryzione nogi. Świadczyło to o wojowniczym stylu życia. Raczej nie był to domowy piesek.
Kundelka podeszła, niezrażona i jakby się w ogóle nie bała. Stanęła przed Heliosem,z wysoko uniesioną głową.
- Jak widzisz,wróciliśmy - odezwała się władczym tonem.
- Herezja...Już raz was stąd przepędziłem. Jeśli trzeba będzie zrobię to jeszcze raz! I ostrzegam,że tym razem nie będę miał litości! - ryknął lider.
Kpiący uśmiech Herezji,poprzedziło wejście na polanę chyba ze czterdziestu psów. Jedne wilki zaczęły warczeć,inne skomleć, znowu inne przyglądały się uważnie. Żaden jednak nie wydawał się być zadowolony tą sytuacją.
Szary,wielki wilk podszedł bliżej Heliosa i powiedział,niskim tonem:
- Widzisz to co się tu dzieje? Nic nam nie zrobisz,można nawet powiedzieć,że jesteś na naszej łasce. Nie wystarczy ci to? Powiem ci,że jest nas więcej.I to ponad cztery razy więcej niż was!
- Jeden nasz wilk jest wart dziesięciu twoich kundli!
- Oj,nie mój drogi,obawiam się,że się mylisz. Tak samo jak pomyliłeś się co do mnie...
Nie dokończył. Nie wiadomo,czy umyślnie,czy przerwał mu gruby,cichy pomruk z gardła Heliosa.
- To stado jest nazywane “Watahą Podleśnych Psów”... obiło mi się to gdzieś ostatnio o uszy - szepnął Delhar.
- Rowan, czekał trzy lata po tym jak go stąd wyrzuciliśmy! Teraz zebrał żołnierzy i rusza po zemstę! - oparła Ramba,która znalazła się nagle obok.
- Jak to? On był kiedyś w naszym stadzie? - zdziwił się Remiz.
- Ty o niczym nie wiesz? - odpowiedzieli mu z taki samym zdziwieniem jakie on im zafundował.
- Moi drodzy,dajcie młodemu spokój,on jest na tym świecie dopiero od roku,a zdarzenie miało miejsce już kilka lat temu - przerwała Arahna - ale dziwne,że o niczym nie słyszał od urodzenia.
To wywołało jeszcze większe zdziwienie na twarzy białego basiora. Patrzył na babcię. Czekał.
- Co..co? Ach,no tak... - odkrząknęła - Ten którego widzisz tutaj,to Rowan,przybrany brat Heliosa.
- Jak tu trafił?
- Patrząc na to,iż nie jest on do końca wilkiem...płynie w nim również krew psa,prawdopodobnie został wyrzucony przez człowieka z domu. Nigdy nie był urodziwym szczeniakiem,pamiętam jak wyglądał w wieku czterech miesięcy. On i Helios byli pezybranymi braćmi,dorastali razem,byli nierozłączni. Jednak Helios,stał się wkrótce samcem alfa, a zazdrosny o tę posadę Rowan pewnego dnia zorganizował na niego zamach.
- Ale czemu,chciał go zabić,skoro tyle ich łączyło?
- Zawiść przejęła nad nim kontrolę. Dręczyło go to,że jest inny. Helios jednak znał prawdę. Pewnego razu,gdy Rowan spytał go dlaczego on nie może być w wysokiej randze hierarhii,ten opowiedział mu prawdę. Prosto w twarz,później się pokłócili i jakoś tak poszło. Rowan jednak nie zabiłby sam samca alfa i dobrze o tym wiedział. Znalazł w lesie grupkę tak samo “pokrzywdzonych” mieszańców i ruszył do akcji. Helios był tym zaskoczony ale miał szczęście bo w tym momencie Armin wraz z elitą przechodził obok. A ponieważ w elicie znajdowały się najwierniejsze i najodważniejsze wilki... wygnali za kare Rowana i resztę hmary z watahy. Wypędzili ich pod las i zabronili kiedykolwiek przekraczać próg.
- Ile psów dokładnie go zaatakowało?
- Była tam na pewno Herezja...
- Ta mała,tricolorowa?
- Tak ona. Nie mów na nią “mała”. Nie jest mała tylko niska. I tym sposobem myli przeciwnika. Potrafi dobrze walczyć i jest szybka.
- Więc Rowan ma stado psów,a w elicie znajdują się ich wierni sojusznicy,tak?
- Dokładnie. Są tam bodajże jeszcze Venus,golden-retriverka o dość łagodnym usposobieniu,Darin,czyli wielki,brzydki owczarek niemiecki...
- Trzy psy to mało. - zauważył
- Och nie. Oni są niebezpieczni,nawet jeśli jest ich mało. Zgnietliby dużo większych od ciebie.
- Aj,tam,gadasz... - nie zdążył dokończyć,bo przywódcy znowu zaczęli dyskusję.
- Czego ty właściwie chcesz,szaleńcu? - zaczął Helios.
- Ja? Twojej głowy. Chcę pokazać wam,że mieszańce,mogą być silniejsze od rasowców. Macie czystą krew? A co to za różnica,czy ma się czystą czy zepsutą krew? Siła tkwi w ciele i umyśle.
- W tym kontekście masz rację - wtrąciła się delikatna, czarna wilczyca - liczy się jak ta krew w tobie płynie. Jeśli bije w tobie serce bohatera...
- Milcz,przeklęta,nikt cię nie pytał o zdanie! - krzyknął Rowan
Baren pisnęła i skuliła się. Tuż przed nosem Heliosa wyskoczyła mała Acilla.
- Jak śmiesz tak mówić do naszej kochanej Baren! - ciągnęła - ona jest za delikatna,żeby słyszeć takie słowa,a co dopiero,żeby ją tym określać! Jesteś skończonym idi...
- Acilla! - Rohan szarpnęła ją za skórę na karku i odciągnęła do tłumu - Co ty robisz?! Życie ci zbrzydło?! - syknęła
- Nie pozwolę obrażać kogoś kto na to nie zasługuje. A jeśli ktoś jest wart żeby o niego walczyć,to będę go bronić!
- Jestem za ciebie odpowiedzialna - powiedziała stanowczo - i znowu mi się oberwie od ojca.
- A ty jak zwykle tylko o sobie...
Te słowa spowodowały pojawienie się jakiegoś cienia w oczach zielonookiej wadery. Odwróciła wzrok i nie odzywała się już więcej.
Kiedy szepty ustały rozpoczęto przerwane “posiedzenie” na nowo.
- Wypowiadam ci wojnę,bracie. Dawno nie mieliście tu wrogów? Ciesz się,będziesz miał z kim walczyć. Trzeba będzie rozruszać stare kości - kpił z Heliosa - no i się rozerwiesz mój drogi. W sensie dosłownym oczywiście.
Ciemnoszary wilk warknął ale nie zrobił żadnego ruchu.
- Bądźcie gotowi i uważajcie kogo wysyłacie na zwiady. Bądźcie ostrożni kiedy opuszczacie dom. W każdej chwili możemy was zaatakować znienacka. Ciebie też się to tyczy - Rowan popatrzył w stronę miedzianorudej pumy. Te słowa sprawiły,że skuliła się jeszcze bardziej.
Trójkolorowa kundelka powstała i powiedziała głośno do swojego przywódcy:
- Rowan,musimy ruszać. Nasi się niecierpliwią. Jest jeszcze parę spraw do załatwienia,a do granicy jeszcze daleko.
Rowan odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Odwrócił się jeszcze przez ramię i popatrzył groźnie po wszystkich wilkach.
- Bądźcie przygotowani i bójcie się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz